"When
you try your best but you don't succeed
When
you get what you want but not what you need
When
you feel so tired but you can't sleep
Stuck
in reverse
When
the tears come streaming down your face
When
you lose something you can't replace
When
you love someone but it goes to waste
Could
it be worse? " Coldplay
Biegłam.
Tylko tyle wiedziałam. Ruszałam nogami; stopy nadawały mi rytmu, a
mózg nawet nie zdawał sobie sprawy z czynów dolnych partii ciała.
Nie poruszałam się jednak tak niezgrabnie jak podczas pościgu
pociągu; tym razem każdy mój – nawet najmniejszy – krok był
dokładnie wyważony i zaplanowany; rytmiczny ruch bioder przyciągnął
uwagę grupki chłopców, których twarzy nie miałam czasu
rejestrować, choć byłam pewna, że nie ma wśród nich
tajemniczego stalowookiego.
Wybiegłam
z pociągu, ciągnąc za sobą ciężką walizkę, która była dla
mnie niczym piąta, niepotrzebna kończyna, utrudniająca ruchy.
Jednak pomimo niechcianego w owej sytuacji bagażu oceniłam swoją
sprawność na ponad przeciętną; nie poprzestawałam na oddech czy
podobnego typu wygody. W mojej głowie kołatała się tylko jedna
myśl, zupełnie jak komary w letni, rześki wieczór, gdy nie można
opędzić się od tych małych stworzonek – tysiąc razy od ciebie
mniejszych, a jednocześnie tamtego dnia mających nad tobą istotną
przewagę.
I
właśnie wtedy zauważyłam ciemną czuprynę; stał odwrócony do
mnie tyłem, opierając się delikatnie o rączkę walizki.
Pozwoliłam sobie zauważyć, że jego włosy miały specyficzną,
lśniącą w półmroku wieczoru, barwę. Przypominała mi ona
najgłębsze otchłanie piekła, a jednocześnie pamiętałam, że
odcień jego tęczówek za każdym razem zabierał mnie do wrót
nieba; był bowiem tak czysty i niebiański, zupełnie nie pasujący
do zwykłej, przyziemnej strefy.
Ostrożnie
zbliżyłam się, pragnąc pozostać cichym ruchem skrzydeł motyla i
ku własnej uciesze dostrzegłam, iż rzeczywiście pozostałam
niezauważoną. Onyksowowłosy pogrążony był w studiowaniu jakiejś
kartki, którą ostrożnie i troskliwie trzymał w ręku, niczym małe
niemowlę, a nie zwykły kawałek papieru. Natychmiast przyszło mi
do głowy, że musi mieć dla niego szczególną wartość i
niezwłocznie postanowiłam się dowiedzieć jaką.
Kątem
oka zauważyłam, iż wokół nas zebrała się mała widownia,
niczym na ubogim przedstawieniu teatralnym ze skromnym budżetem.
Uniosłam wymownie brew w geście namysłu, co też mogłabym zrobić,
by zadowolić moją publiczność. Było to dla mnie priorytetem, nie
mogłabym zaprzepaścić tej szansy naprawienia własnego wizerunku.
Zwłaszcza, że zyskałabym dodatkowe informacje o tajemniczym
chłopaku, który najwyraźniej był tak pochłonięty studiowaniem
tekstu, jak gdyby miał on dla niego jakieś tajemnicze znaczenie.
Czy kartka od rodziców lub przyjaciół mogła wywrzeć na nim takie
oszałamiające wrażenie?
Zerknęłam
ostrożnie na gapiów; ich spojrzenia cięły moje ubrania,
sprawiały, że czułam się naga oraz bezbronna i choć dziwne,
wcale mi to szczególnie nie przeszkadzało.
W
tym samym momencie wzięłam głęboki oddech i zwinnie wyrwałam
pożółkły pergamin z jego okazałych rozmiarów dłoni.
Ku
mojemu zdziwieniu tajemniczy ciemnowłosy chłopak nie ruszył się z
miejsca, jak tego oczekiwałam; był chyba zbyt sparaliżowany i
osłupiały, by zareagować. Natychmiast kółko zainteresowanych
powiększyło się przynajmniej dwukrotnie, a na czele stanęła
zaskoczona Emmanuelle, która zaczęła ,,dyskretnie" machać
rękami w moją stronę, dając mi sygnał, by cokolwiek co robiłam,
uległo autodestrukcji. Nie mogłam jednak wykonać tej jasno
nakreślonej prośby. Zignorowałam jej sygnały i spojrzałam
uważnie na kartkę, starając się pojąć znaczenie liter,
układających się w wyrazy, a następnie zdania.
-
,,Drogi Przyjacielu..." - przeczytałam teatralnym tonem,
przeczesując wzrokiem po zgromadzonych niczym szczotką po włosach,
by dokładnie zorientować się w jakim stanie byli moi widzowie i co
powinnam uczynić, by ich sobą zainteresować.
Ku
mojemu zdziwieniu, przez jego wcześniejszą bierność, chłopak
gwałtownie zamachnął się ręką, gotów odebrać mi to, co mu się
należało. W ostatnim momencie uchyliłam się przed dużą dłonią,
która miała rozwarte palce, co oznaczało, że wcale nie miał
zamiaru mnie uderzyć, jak to niesłusznie wykalkulowałam, a jedynie
wziąć ukradzioną rzecz. Oczywiście udałam, że unik przyszedł
mi z łatwością, podobną do tego, z jaką prostotą oddychamy,
praktycznie nie zwracając uwagi na to, kiedy wykonujemy wdech i
wydech powietrza.
-
Oddaj mi to – zarządał głos, wydobywający się z ust
ciemnowłosego. Usłyszałam w nim nutkę zniecierpliwienia
zmieszanego dokładnie z obojętnością. Jednak jego gest go
zdradził, byłam pewna, że zawartość listu nie jest mu tak
beznamiętna, jak pragnął to ukazać. Jego wzrok pobiegł przez
tłum twarzy, jakby pragnął wyszukać ofiarę, na której mógłby
wyładować swój gniew, a potem bystre tęczówki spojrzały na
mnie, rozszerzając źrenice zupełnie tak, jak gdyby wokół nas
panował zupełny mrok.
To
ja byłam tą ofiarą.
Chłód
bijąca od stali uderzyła mnie tak, jak gdybym została popieszczona
tym metalowym elementem po twarzy; lśniące tęczówki przeszyły
mnie do samych kości, przez co poczułam się obnażona. Zapragnęłam
odwrócić wzrok, uciec od chmury burzowej, która rozciągała się
w gniewie jego spojrzenia. Nie zrobiłam jednak tego, nie dając mu
satysfakcji z siły, z jaką wpatrywał się we mnie, pragnąc, by
poczuł, iż było mi ono zupełnie obojętne.
-
Jak masz na imię? - spytałam lekkim tonem, dając w ten sposób
popis swoich aktorskich umiejętności, które byłam konieczna
nabyć, jeżeli pragnęłam obracać się w towarzystwie mnóstwa
widowni. Udałam, że jego wzrok wcale nie przepalał mnie lodem i
choć wiedziałam, że to stwierdzenie było niedorzeczne, to jednak
nie potrafiłam inaczej nazwać odczuwanego wówczas uczucia.
Chłopak
zarzucił drapieżnie grzywką, jak rozdrażniony lew, gdy lwice nie
przynoszą mu upragnionej zdobyczy. I choć mógłby sam ruszyć na
polowanie, to on jednak woli trwać samotnie, wyszukując wzrokiem
swoich samic, gotów swym rykiem wystraszyć je i zganić za zbyt
długą zwłokę.
-
Oddawaj.
Zdałam
sobie sprawę, że negocjacje w stylu przysmak
za sztuczkę w
tym wypadku absolutnie odpadały i byłoby to zupełnie jak, jak
gdybym próbowała przekonać marmurowy posąg do swoich racji.
Nie
dało się z niego nic wyciągnąć, prócz tego, że chciał
odzyskać ukradzioną rzecz. Ten chłopak był dla mnie istną
zagadką, a nie miałam czasu jej rozszyfrować, gdy wiedziałam, że
lada moment zjawi się tutaj któryś z nauczycieli i odprowadzi nas
do zamku, a ja stracę wówczas szansę na poznanie stalowookiego i
zadowolenia zaintrygowanych młodych czarodziei.
-
Jeszcze nigdy się z takim ciekawym imieniem nie spotkałam,
przyjacielu.
Celowo
użyłam słów zacytowanych z listu, wiedząc, że rozjuszyło to
mojego rozmówcę. W tym momencie wielu uczniów, którzy trwali ze
mną od początku i podsłuchało urywek czytanego przeze mnie
zapisku, wybuchnęło kąśliwym śmiechem, gotowym użyć swego jadu
na każdym, kto nie podzielał ich rozbawienia.
Pan
Oddawaj ruszył
w moją stronę, niczym rozwścieczony byk na torreadora, który nie
był wystarczająco doświadczony by sprostać wielkiej bestii. Nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że zaraz stanę się częścią
podłoża, po którym właśnie stąpaliśmy, delikatnie przysuwając
i oddalając się od siebie, zupełnie jak pogrążeni w jakimś
wymyślnym tańcu, do którego tylko my dwoje znaliśmy odpowiednie
kroki.
Nie
potrafiłam również nie myśleć o tym, że zamiast uratować swoją
podniszczoną reputację, zostanie ona jeszcze bardziej zniszczona,
wkrótce pozostając na poziomie zwykłego obywatela lub nawet
jeszcze niżej, gdyż hańba nigdy nie zostanie zapomniana. Że
zamiast odnieść sukces, ten moment będzie moją największą
porażką.
Pomiędzy
jednym a drugim oddechem, który wykonujemy z onyksowowłosym
dokładnie w tym samym czasie, niczym dwa ciała złączone tymi
samymi płucami, mój świat zdał się wirować, a serce
niespokojnie łomotać, jak gdyby pragnęło wyrwać mi się z
piersi, uznając, że nie było mi już potrzebne.
Przez chwilę
miałam wrażenie, że rzeczywiście akurat ten organ był zupełnie
bezużyteczny w naszym życiu, że Bóg popełnił błąd, dając nam
go i pozwalając na powodowane przez niego odczucia. Wywoływało
jedynie cierpienie, które nigdy nie miało się zakończyć,
rozczarowanie, które mamy nosić w sobie każdego dnia, zupełnie
jak pasożyta. Serce dawało też możliwość żałosnej miłości,
której ja nigdy nie otrzymałam, więc nie sądziłam, by była
komukolwiek potrzebna.
Jacqueline przetrwała bez niej, więc
przetrwaliby też inni.
Zanim
się spostrzegłam, chłopak był już tuż obok mnie, zmieniając
gwałtowne i niebezpieczne tempo chodu na wolniejsze i
roztropniejsze, jak gdyby skradał się, by upolować dawno
oczekiwaną ofiarę; głodny i drapieżny. Później jednak
zorientowałam się, że krok przypominał bardziej spacer po cienkim
lodzie, który w każdym momencie może się załamać i rozpaść na
tysiące kawałków. Wtedy onyksowowłosy wpadłby do chłodnej wody,
która odebrałaby mu zmysły równie skutecznie jak wspomnienia mnie
odebrały kontakt z rzeczywistością.
Wystarczyła
chwila nieuwagi, bym pozwoliła sobie na to, by chłopak znalazł się
blisko mnie. Za blisko. Tak blisko, jak dotąd żaden jeszcze prócz
mego ojca nie był. Nikt nie był dostatecznie dobry dla mnie, żaden
nie mógł uczynić mnie szczęśliwą i bezpieczną. W ramionach
żadnego nie czułam ulgi i ucieczki od samotności.
A
ten nie był w żadnym wypadku wyjątkiem od reguły, którą sama
wykułam drewnianym kowadłem wspomnień w żelaznym kodeksie, jakim
było moje życie.
W
tym momencie pragnęłam jedynie go od siebie odepchnąć, zwiększyć
dzielącą nas odległość, pokazać tłumowi gapiów, że to ja
byłam tą, która rozkazywała innym. To ja byłam tą, która miała
kontrolę nad płcią przeciwną. To ja byłam tą, która miała go
upokorzyć. Nie na odwrót. Jeszcze nigdy nikt nie wprawił mnie w
zakłopotanie, w taki stan, w jakim właśnie się znajdowałam. Gdy
nie wiedziałam co tak naprawdę robiłam i co powinno być moim
następnym krokiem.
Dokładnie
w tej chwili chłopak obrzucił mnie spojrzeniem stalowych oczu,
które były połączeniem miliona świecących kryształków w
odcieniu stali, a potem zbliżył usta do mojego ucha.
-
Nie jesteśmy nimi i nigdy nie będziemy. Nie licz na to, Jacqueline
Erysipèle – szepnął pozbawionym uczuć tonem, oddalając się
ode mnie i odwracając, brutalnie przecinając grubymi nożycami nić
intymności, która się nad nami roztoczyła.
Na
mojej twarzy wykwitło zaskoczenie pomieszane chochlą
podpowiadającego mi zdrowego rozsądku, z zupełną ignorancją jego
słów. W efekcie nie byłam do końca pewna co tak naprawdę
starałam się sprzedać widzom, którzy teraz mieli spojrzenia pełne
zwierzęcego wręcz zaciekawienia, co też mógł szepnąć mi na
ucho tajemniczy jegomość.
Sama
balansowałam gdzieś na granicy osłupienia, nie będąc do końca
pewną, co powinnam o tym wszystkim sądzić. Czy możliwe było by
był aż tak zaintrygowany moją osobą, że w ciągu zaledwie paru
godzin podróży wybadał kim byłam? Co innego również o mnie
wiedział? Na co była mu ta wiedza?
Moja
głowa zdawała się być mętlikiem miliona informacji, które na
przemian wlewały się do mojego mózgu, by chwilę później
pozostawić go wypranych z wszelkich rozwiązań. Czułam się trochę
tak, jakbym była czymś na kształt mugolskiego komputera, któremu
co chwilę robiło się format C, by zaraz przywrócić mu
wszelką pamięć.
Kątem
oka dostrzegłam, że spóźniony profesor Agulle, nauczyciel
nauczający mnie transmutacji, już zdążył przyjść, wyjaśniając
kilku zgromadzonym przy nim kujonom, pokroju Delphine Potence, otyłej
słonicy, która zamiast do zoo trafiła przez pomyłkę do naszej
Akademii, powody swojego spóźnienia.
Opanowałam
się, pokazując w miarę możliwości dawną Jacqueline i zanim
chłopak, który był dla mnie żywą zagadką, zdążył wyjść z
otaczającego nas kółka gapiów, krzyknęłam za nim teatralnie
wymodulowanym głosem:
-
Obyś się nie przeliczył, mój drogi przyjacielu! Niejedno cię
jeszcze może zaskoczyć!
Chłopak
odwrócił głowę w taki sposób, że mogłam zobaczyć jedynie
profil jego twarzy i przez ułamek sekundy byłam pewna, iż wykwitł
na niej uśmiech. Jednak zanim przyjrzałam się dokładniej,
starając się wybadać i zapamiętać każdy skrawek jego twarzy,
profesor Agulle zaczął gorączkowo nawoływać, iż powinniśmy się
śpieszyć, bo zaraz całe jedzenie z Uczty nam wystygnie.
Westchnęłam
i potulnie ruszyłam razem z innymi uczniami do zamku, jednocześnie
nie spuszczając czarnowłosego z oczu, jak głodna pantera pilnująca
swojej ofiary, którą już dawno spostrzegła jej słabość i teraz
tylko czekała na sposobność, by pozbawić antylopy ostatniego
oddechu.
***
Uczta
Powitalna, która była tradycją każdej z magicznych szkół, była
w tym roku wyjątkowo uboga i nieróżnorodna. A może po prostu
zupełnie nie trafili w mój gust, stawiając na prawie że wszystko
w postaci słodyczy, tak szkodliwej dla zdrowia i kształtu ciała
każdej szanującej je dziewczyny. Możliwe, że niektórzy byli tym
faktem zadowoleni, ja jednak posiadałam raczej minę zniesmaczenia,
obserwując opychających się młodych czarodziei, którym wszystkie
te ciasta wylewały się z ust, zupełnie jak woda z fontanny.
Lukier
i czekolada niemal, że wysypywały się z talerza oraz umorusanej
brązową, kleistą mazią – co do której większość z Domu
Wilka miała poważne wątpliwości, czy aby na pewno jest to tylko
czekolada - twarzy Delphine Potence, która pomimo tego, że zjadła
już przynajmniej połowę tego, co ja zjadałam przez rok, nadal nie
miała dosyć. Bezustannie pchała otyłe palce w kierunku
wszystkiego, co zawierało słodki smak i było mieszaniną wielu
substancji z cukrem – głównym (a właściwie jedynym ) z jej
znajomych.
Wydawało
mi się, że jako jedyne z Emmanuelle nie ruszyłyśmy tych dań,
które były prawdziwą ucztą dla kalorii i bakterii powodujących
próchnicę, nie dotykając nawet opuszkiem palca łyżek
przeznaczonych do wszelakiej maści ciast i deserów, wiedząc jak
niezdrowe i tuczące składniki są w nich zawarte.
Nie
mogłam pozwolić, by przybył mi choć kilogram więcej, ponieważ
obie z moją przyjaciółką ważyłyśmy dokładnie tak samo i
obrazą byłoby, gdybym nagle to ja była tą grubszą. Nie mogłam
być gorszą, a masywniejsza była równoznaczna z tym tytułem.
Dlatego też przez pół godziny usiłowałam wcisnąć w siebie dwa
pierniki korzenne w kształcie serc, zapijając je wodą goździkową,
która również nie grzeszyła wykwintnym smakiem.
Zauważyłam,
że nigdzie nie było tajemniczego onyksowowłosego chłopaka,
zupełnie tak, jak gdyby użył specjalnego zaklęcia, sprawiającego,
że już nigdy nie byłabym w stanie go ujrzeć, a co za tym idzie w
parze – nie zostałabym jego przyjaciółką, czego bardzo nie
chciał, jak to precyzyjnie mi wyperswadował. Ja miałam jednak
przeczucie, że ten raz przed zamkiem nie był ostatnim z naszych
spotkań. Wciąż rozglądałam się uważnie, wiedząc, że chłopak
musiał skryć się gdzieś w tym pomieszczeniu, skutecznie unikając
namierzenia.
Wielka
Sala, która swoją nazwę z pewnością otrzymała przez ogromną
powierzchnię, była miejscem, gdzie każdy czarodziej mógł przez
chwilę poczuć się jak na balu, gdzie magia zawstydzała rzeczywistość.
Ściany pomalowano na jasnoniebieski
kolor, który swoją barwą przypominał chmury wysoko na niebie, a
sufit był zaczarowanym skupiskiem tańczących najróżniejsze style
par; każda posiadała inną narodowość, pozostając tym samym
symbolem tolerancji i przyjaźni do szkół z innych krajów.
Na
prostokątnym suficie, który posiadał cztery kąty, w trzech z nich
znajdowała się flaga domu, a jeden pozostawał pusty, ponieważ na
dole spoczywał spory stół nauczycielski, w którym to zasiadali
profesorowie, właśnie rozprawiający o nadchodzącym roku szkolnym.
W
tym właśnie momencie, gdy przyglądałam się znajomym twarzom
moich belfrów, zdałam sobie sprawę, że jeden z nich był mi
zupełnie obcy. Nie umiałam przypomnieć sobie, bym kiedykolwiek
wcześniej go widziała, co było wyjątkowo nieprzyjemnym i
zawstydzającym uczuciem. Szturchnęłam Emmanuelle w ramię, czym
wywołam jej pomruk niezadowolenia.
Odwróciła
jednak głowę, przerywając rozmowę z Thomasem, jednym z drużyny
Quidditcha, który był jedynym w naszym roczniku w miarę
przystojnym i mającym coś w czaszce prócz pustej przestrzeni
chłopcem.
Moim zdaniem jednak nie był zbyt interesujący, ponieważ
nie można było z nim porozmawiać o niczym innym, prócz jego
profesji, co za jakimś razem było nudne, a wręcz irytujące. Przypominało mi to próbę rozmowy z cyrkowym
zwierzęciem. Niby znało parę sztuczek i przez pewien czas
zachwycało naszą uwagę, lecz po jakimś czasie stało się to co
najmniej wprawiające w rozdrażnienie.
-
Ej, znasz tego nauczyciela, na prawo od Agulle'a? - spytałam,
starając się zagłuszyć mlaskającego Thomasa, który z
zachłannością pochłaniał kolejne ciastko z kremem. Westchnęłam
cicho, zachowując jednak płomyk nadziei, iż chłopak zaprzestanie
irytującej mnie czynności. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się
natychmiastowo, gdy tylko zlokalizowała wskazaną jej przeze mnie
osobę.
-
Nie, nie znam – odpowiedziała, a w jej głosie pobrzmiewała
skrywana ekscytacja. - Ale jest dość gorący, nie uważasz?
Spojrzałam
jeszcze raz na krzesło obok profesora Agulle, na którym miejsce
zajmował młody blondwłosy mężczyzna z bujną czupryną, w której
każdy włos przekrzywiony był na inną stronę. Na nosie spoczywały
niemodne okulray, a jednak w tym człowieku było coś
przyciągającego uwagę.
Potrząsnęłam jednak przecząco głową,
z ogromną stanowczością, nawet wówczas, gdy stwierdziłam, że
moja przyjaciółka może mieć odrobinę rację.
-
Co? Ja... - Chwila wątpliwości wystarczyła, by piwnowłosa
całkowicie zatraciła się w swojej nowej tezie, twierdzącej, iż
byłam zainteresowana ów mężczyzną. - Szczerze mówiąc, nie
zauważyłam.
-
O, nie bądź nieśmiała Jacq, wiem, że zagadnęłaś mnie, bym
stwierdziła, czy jest niezły. Więc tak, uważam, że gdyby
ściągnął te pokraczne okulary i zmienił fryzurę, byłby całkiem
całkiem... - Parsknęłam cicho, ponownie potrząsając głową,
teraz bardziej z niedowierzania.
-
Nie, naprawdę nie miałam zamiaru napawać się jego walorami
fizycznymi, które – moim zdaniem – wcale nie są jakieś
szczególne – syknęłam cicho. - Po prostu nigdy wcześniej go nie
widziałam i zastanawiałam się, czy ty go może znasz. Może coś
mnie ominęło...
Nie
dokończyłam, bo przyjaciółka przestała się uśmiechać, a na
jej twarz naciągnął się żagiel naburmuszenia; brwi zmarszczyły
się w geście niezadowolenia; a żuchwa zacisnęła mocno, ukazując
złość.
-
Nie, nie ominęło cię, pomimo, że zamiast skupić się na
polepszeniu naszej i tak kiepskiej sytuacji w związku z twoim
lataniem za pociągiem, ty wolałaś ją pogorszyć!
-
Nie przesadzaj, Em...
-
Nie przesadzaj? - powtórzyła, a w oczach błysnęła jej złość.
- Zostawiłam cię na moment, a ty już zaczynasz rozmowy przy
wszystkich z jakimś... Kim on w ogóle był, Jacqueline, do
cholery?!
Thomas
i parę innych osób, które znajdowały się najbliżej nas,
natychmiast odwrócili wzroki od galaretek, którymi dotychczas się
opychali i spojrzeli na nas z nieskrywanym zaciekawieniem, zupełnie
jak dzieci, gdy rodzice proszą je, by zasłoniły oczy. Chęć
poznania skrywanej przez swoich opiekunów tajemnicy jest jednak
znacznie bardziej fascynująca niż własne zamknięte powieki.
-
Nie jestem pewna, lecz mam podejrzenia, które pozwalają mi myśleć,
że to on mnie uratował – ściszyłam głos, nie dopuszczając
mojego głosu do kanału słuchowego natrętnych podglądaczy.
-
Nie wyglądał na nastawionego do ciebie przyjaźnie, Jacq. Zastanów
się, zanim znów zaczniesz z nim rozmawiać. Przynajmniej nie w
towarzystwie. Następnym razem zapytaj się mnie, czy coś w tym
stylu...
-
W porządku, rozumiem. Nie musisz mi tego tłumaczyć. Teraz już
wiem, że nie powinnam się z nim zadawać. Ja też najwyraźniej nie
przypadłam mu do gustu. To już koniec. Teraz tylko muszę upewnić
się, czy to on mi pomógł, podziękować mu, jeśli okazało by
się, że moje przypuszczenia są słuszne i to koniec naszej
znajomości.
-
Jesteś pewna, że na tym koniec?
-
Tak, definitywny koniec – odpowiedziałam mechanicznie, w swoim
kłamstwie nie mając nawet czasu na mrugnięcie. Choć jakaś
natrętna myśl, niczym złodziej, podający się za niewidomą
staruszkę, wkradła się do mojego rozumowania, próbując zmusić
mnie do całkowitej transformacji. Ta iskierka, w korytarzu
wyżłobionym przez moje dotychczasowe rozumowanie, jakim zwykłam
się posługiwać, kazała mi podać mojej przyjaciółce inną
odpowiedź.
Nie,
już teraz niczego nie jestem pewna. -
pragnął
zawołać mój głos, dochodzący z dna najgłębszych oceanów
mojego umysłu, jednak szybko stłumiłam okrzyk, zupełnie jak
ogień, gdy ktoś przyniesie wiadro pełne świeżej wody, jaką w
tym wypadku był mój zdrowy rozsądek.
Nie
mogłam jednak pozwolić sobie na to, by ten mały płomyk wzniecił
ogromny pożar lasu, jaki sadziłam przez te wszystkie lata. Nie mógł
zniszczyć wszelkich roślin, które właśnie wyrosły; tych
kwiatów, które dopiero co zakwitły, przez cały ten czas będąc
starannie pielęgnowane.
Gdybym
starała się z nim zaprzyjaźnić, ponownie odniosłabym porażkę.
A na ani jedną więcej nie mogłam sobie pozwolić. Teraz miały
czekać mnie same pasma sukcesów, których szlaki tylko ja znałam i
mogłam przemierzyć.
W
momencie, gdy pochwyciłam tę myśl, której teraz miałam trzymać
się jak liny podczas trudnej i męczącej wspinaczki, zbliżającej
mnie do mojego celu, dyrektorka Maxime weszła ostrożnie na mównicę,
ozdobioną rumakami rzeźbionymi w złocie, gotowa zacząć swoją
coroczną przemowę.
***
Hm...
Rozdział jakiś taki długi mi wyszedł... Do tej pory zdecydowanie
najdłuższy, sama nie wiem dlaczego, tak jakoś się rozpisałam.
Wybaczcie,
że pojawiały się opóźnienia, ale napisałam rozdział już w
grudniu, potem stwierdziłam, że nie jest godny ujrzeć światło
dzienne, więc go skasowałam i tak długo odkładałam napisanie
nowego, że aż wreszcie okazało się, że minęły miesiące, a ja
utknęłam pomiędzy 3 a 5 rozdziałem, natomiast 4 nadal był
nienapisany. Musiałam się więc kilka dni temu spiąć i go
naskrobać, ponieważ bardzo chciałam dodać coś przed moim
piątkowym wyjazdem. Jeżeli o niego chodzi, to NIE BĘDĘ MIAŁA
DOSTĘPU DO INTERNETU, gdyż będę we Francji, w jakimś zadupiu
kilka kilometrów od Paryża. Wszystkie blogi i powiadomienia, które
mi napłyną, z pewnością postaram się pouzupełniać, jednakże
będziecie musieli na mnie trochę poczekać. Wracam dopiero w
niedzielę 24, a następnego dnia czeka mnie gorzkie zderzenie z
rzeczywistością szkolną, także Wasze opowiadania przeczytam i
naskrobię komentarz najprawdopodobniej dopiero w pierwszy weekend
marca.
Pomimo
mojego wyjazdu bardzo proszę o czytanie bloga, a ja przeczytam i
odpowiem na wszelkie Wasze komentarze lub pytania niezwłocznie po
przyjeździe.
Pozdrawiam
i życzę miłego czytania! :)