czwartek, 14 lutego 2013

004 : " Drogi Przyjacielu..."


"When you try your best but you don't succeed 
When you get what you want but not what you need 
When you feel so tired but you can't sleep 
Stuck in reverse 
When the tears come streaming down your face 
When you lose something you can't replace 
When you love someone but it goes to waste 
Could it be worse?  " Coldplay


Biegłam. Tylko tyle wiedziałam. Ruszałam nogami; stopy nadawały mi rytmu, a mózg nawet nie zdawał sobie sprawy z czynów dolnych partii ciała. Nie poruszałam się jednak tak niezgrabnie jak podczas pościgu pociągu; tym razem każdy mój – nawet najmniejszy – krok był dokładnie wyważony i zaplanowany; rytmiczny ruch bioder przyciągnął uwagę grupki chłopców, których twarzy nie miałam czasu rejestrować, choć byłam pewna, że nie ma wśród nich tajemniczego stalowookiego.

Wybiegłam z pociągu, ciągnąc za sobą ciężką walizkę, która była dla mnie niczym piąta, niepotrzebna kończyna, utrudniająca ruchy. Jednak pomimo niechcianego w owej sytuacji bagażu oceniłam swoją sprawność na ponad przeciętną; nie poprzestawałam na oddech czy podobnego typu wygody. W mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl, zupełnie jak komary w letni, rześki wieczór, gdy nie można opędzić się od tych małych stworzonek – tysiąc razy od ciebie mniejszych, a jednocześnie tamtego dnia mających nad tobą istotną przewagę.

I właśnie wtedy zauważyłam ciemną czuprynę; stał odwrócony do mnie tyłem, opierając się delikatnie o rączkę walizki. Pozwoliłam sobie zauważyć, że jego włosy miały specyficzną, lśniącą w półmroku wieczoru, barwę. Przypominała mi ona najgłębsze otchłanie piekła, a jednocześnie pamiętałam, że odcień jego tęczówek za każdym razem zabierał mnie do wrót nieba; był bowiem tak czysty i niebiański, zupełnie nie pasujący do zwykłej, przyziemnej strefy.

Ostrożnie zbliżyłam się, pragnąc pozostać cichym ruchem skrzydeł motyla i ku własnej uciesze dostrzegłam, iż rzeczywiście pozostałam niezauważoną. Onyksowowłosy pogrążony był w studiowaniu jakiejś kartki, którą ostrożnie i troskliwie trzymał w ręku, niczym małe niemowlę, a nie zwykły kawałek papieru. Natychmiast przyszło mi do głowy, że musi mieć dla niego szczególną wartość i niezwłocznie postanowiłam się dowiedzieć jaką.

Kątem oka zauważyłam, iż wokół nas zebrała się mała widownia, niczym na ubogim przedstawieniu teatralnym ze skromnym budżetem. Uniosłam wymownie brew w geście namysłu, co też mogłabym zrobić, by zadowolić moją publiczność. Było to dla mnie priorytetem, nie mogłabym zaprzepaścić tej szansy naprawienia własnego wizerunku. Zwłaszcza, że zyskałabym dodatkowe informacje o tajemniczym chłopaku, który najwyraźniej był tak pochłonięty studiowaniem tekstu, jak gdyby miał on dla niego jakieś tajemnicze znaczenie. Czy kartka od rodziców lub przyjaciół mogła wywrzeć na nim takie oszałamiające wrażenie? 

Zerknęłam ostrożnie na gapiów; ich spojrzenia cięły moje ubrania, sprawiały, że czułam się naga oraz bezbronna i choć dziwne, wcale mi to szczególnie nie przeszkadzało.

W tym samym momencie wzięłam głęboki oddech i zwinnie wyrwałam pożółkły pergamin z jego okazałych rozmiarów dłoni.

Ku mojemu zdziwieniu tajemniczy ciemnowłosy chłopak nie ruszył się z miejsca, jak tego oczekiwałam; był chyba zbyt sparaliżowany i osłupiały, by zareagować. Natychmiast kółko zainteresowanych powiększyło się przynajmniej dwukrotnie, a na czele stanęła zaskoczona Emmanuelle, która zaczęła ,,dyskretnie" machać rękami w moją stronę, dając mi sygnał, by cokolwiek co robiłam, uległo autodestrukcji. Nie mogłam jednak wykonać tej jasno nakreślonej prośby. Zignorowałam jej sygnały i spojrzałam uważnie na kartkę, starając się pojąć znaczenie liter, układających się w wyrazy, a następnie zdania.

- ,,Drogi Przyjacielu..." - przeczytałam teatralnym tonem, przeczesując wzrokiem po zgromadzonych niczym szczotką po włosach, by dokładnie zorientować się w jakim stanie byli moi widzowie i co powinnam uczynić, by ich sobą zainteresować.

Ku mojemu zdziwieniu, przez jego wcześniejszą bierność, chłopak gwałtownie zamachnął się ręką, gotów odebrać mi to, co mu się należało. W ostatnim momencie uchyliłam się przed dużą dłonią, która miała rozwarte palce, co oznaczało, że wcale nie miał zamiaru mnie uderzyć, jak to niesłusznie wykalkulowałam, a jedynie wziąć ukradzioną rzecz. Oczywiście udałam, że unik przyszedł mi z łatwością, podobną do tego, z jaką prostotą oddychamy, praktycznie nie zwracając uwagi na to, kiedy wykonujemy wdech i wydech powietrza.

- Oddaj mi to – zarządał głos, wydobywający się z ust ciemnowłosego. Usłyszałam w nim nutkę zniecierpliwienia zmieszanego dokładnie z obojętnością. Jednak jego gest go zdradził, byłam pewna, że zawartość listu nie jest mu tak beznamiętna, jak pragnął to ukazać. Jego wzrok pobiegł przez tłum twarzy, jakby pragnął wyszukać ofiarę, na której mógłby wyładować swój gniew, a potem bystre tęczówki spojrzały na mnie, rozszerzając źrenice zupełnie tak, jak gdyby wokół nas panował zupełny mrok.

To ja byłam tą ofiarą.

Chłód bijąca od stali uderzyła mnie tak, jak gdybym została popieszczona tym metalowym elementem po twarzy; lśniące tęczówki przeszyły mnie do samych kości, przez co poczułam się obnażona. Zapragnęłam odwrócić wzrok, uciec od chmury burzowej, która rozciągała się w gniewie jego spojrzenia. Nie zrobiłam jednak tego, nie dając mu satysfakcji z siły, z jaką wpatrywał się we mnie, pragnąc, by poczuł, iż było mi ono zupełnie obojętne.

- Jak masz na imię? - spytałam lekkim tonem, dając w ten sposób popis swoich aktorskich umiejętności, które byłam konieczna nabyć, jeżeli pragnęłam obracać się w towarzystwie mnóstwa widowni. Udałam, że jego wzrok wcale nie przepalał mnie lodem i choć wiedziałam, że to stwierdzenie było niedorzeczne, to jednak nie potrafiłam inaczej nazwać odczuwanego wówczas uczucia.

Chłopak zarzucił drapieżnie grzywką, jak rozdrażniony lew, gdy lwice nie przynoszą mu upragnionej zdobyczy. I choć mógłby sam ruszyć na polowanie, to on jednak woli trwać samotnie, wyszukując wzrokiem swoich samic, gotów swym rykiem wystraszyć je i zganić za zbyt długą zwłokę.

- Oddawaj.

Zdałam sobie sprawę, że negocjacje w stylu przysmak za sztuczkę w tym wypadku absolutnie odpadały i byłoby to zupełnie jak, jak gdybym próbowała przekonać marmurowy posąg do swoich racji.

Nie dało się z niego nic wyciągnąć, prócz tego, że chciał odzyskać ukradzioną rzecz. Ten chłopak był dla mnie istną zagadką, a nie miałam czasu jej rozszyfrować, gdy wiedziałam, że lada moment zjawi się tutaj któryś z nauczycieli i odprowadzi nas do zamku, a ja stracę wówczas szansę na poznanie stalowookiego i zadowolenia zaintrygowanych młodych czarodziei.

- Jeszcze nigdy się z takim ciekawym imieniem nie spotkałam, przyjacielu.

Celowo użyłam słów zacytowanych z listu, wiedząc, że rozjuszyło to mojego rozmówcę. W tym momencie wielu uczniów, którzy trwali ze mną od początku i podsłuchało urywek czytanego przeze mnie zapisku, wybuchnęło kąśliwym śmiechem, gotowym użyć swego jadu na każdym, kto nie podzielał ich rozbawienia.

Pan Oddawaj ruszył w moją stronę, niczym rozwścieczony byk na torreadora, który nie był wystarczająco doświadczony by sprostać wielkiej bestii. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zaraz stanę się częścią podłoża, po którym właśnie stąpaliśmy, delikatnie przysuwając i oddalając się od siebie, zupełnie jak pogrążeni w jakimś wymyślnym tańcu, do którego tylko my dwoje znaliśmy odpowiednie kroki.

Nie potrafiłam również nie myśleć o tym, że zamiast uratować swoją podniszczoną reputację, zostanie ona jeszcze bardziej zniszczona, wkrótce pozostając na poziomie zwykłego obywatela lub nawet jeszcze niżej, gdyż hańba nigdy nie zostanie zapomniana. Że zamiast odnieść sukces, ten moment będzie moją największą porażką.

Pomiędzy jednym a drugim oddechem, który wykonujemy z onyksowowłosym dokładnie w tym samym czasie, niczym dwa ciała złączone tymi samymi płucami, mój świat zdał się wirować, a serce niespokojnie łomotać, jak gdyby pragnęło wyrwać mi się z piersi, uznając, że nie było mi już potrzebne. 

Przez chwilę miałam wrażenie, że rzeczywiście akurat ten organ był zupełnie bezużyteczny w naszym życiu, że Bóg popełnił błąd, dając nam go i pozwalając na powodowane przez niego odczucia. Wywoływało jedynie cierpienie, które nigdy nie miało się zakończyć, rozczarowanie, które mamy nosić w sobie każdego dnia, zupełnie jak pasożyta. Serce dawało też możliwość żałosnej miłości, której ja nigdy nie otrzymałam, więc nie sądziłam, by była komukolwiek potrzebna. 

Jacqueline przetrwała bez niej, więc przetrwaliby też inni.

Zanim się spostrzegłam, chłopak był już tuż obok mnie, zmieniając gwałtowne i niebezpieczne tempo chodu na wolniejsze i roztropniejsze, jak gdyby skradał się, by upolować dawno oczekiwaną ofiarę; głodny i drapieżny. Później jednak zorientowałam się, że krok przypominał bardziej spacer po cienkim lodzie, który w każdym momencie może się załamać i rozpaść na tysiące kawałków. Wtedy onyksowowłosy wpadłby do chłodnej wody, która odebrałaby mu zmysły równie skutecznie jak wspomnienia mnie odebrały kontakt z rzeczywistością.

Wystarczyła chwila nieuwagi, bym pozwoliła sobie na to, by chłopak znalazł się blisko mnie. Za blisko. Tak blisko, jak dotąd żaden jeszcze prócz mego ojca nie był. Nikt nie był dostatecznie dobry dla mnie, żaden nie mógł uczynić mnie szczęśliwą i bezpieczną. W ramionach żadnego nie czułam ulgi i ucieczki od samotności.

A ten nie był w żadnym wypadku wyjątkiem od reguły, którą sama wykułam drewnianym kowadłem wspomnień w żelaznym kodeksie, jakim było moje życie.

W tym momencie pragnęłam jedynie go od siebie odepchnąć, zwiększyć dzielącą nas odległość, pokazać tłumowi gapiów, że to ja byłam tą, która rozkazywała innym. To ja byłam tą, która miała kontrolę nad płcią przeciwną. To ja byłam tą, która miała go upokorzyć. Nie na odwrót. Jeszcze nigdy nikt nie wprawił mnie w zakłopotanie, w taki stan, w jakim właśnie się znajdowałam. Gdy nie wiedziałam co tak naprawdę robiłam i co powinno być moim następnym krokiem.

Dokładnie w tej chwili chłopak obrzucił mnie spojrzeniem stalowych oczu, które były połączeniem miliona świecących kryształków w odcieniu stali, a potem zbliżył usta do mojego ucha.

- Nie jesteśmy nimi i nigdy nie będziemy. Nie licz na to, Jacqueline Erysipèle – szepnął pozbawionym uczuć tonem, oddalając się ode mnie i odwracając, brutalnie przecinając grubymi nożycami nić intymności, która się nad nami roztoczyła.

Na mojej twarzy wykwitło zaskoczenie pomieszane chochlą podpowiadającego mi zdrowego rozsądku, z zupełną ignorancją jego słów. W efekcie nie byłam do końca pewna co tak naprawdę starałam się sprzedać widzom, którzy teraz mieli spojrzenia pełne zwierzęcego wręcz zaciekawienia, co też mógł szepnąć mi na ucho tajemniczy jegomość.

Sama balansowałam gdzieś na granicy osłupienia, nie będąc do końca pewną, co powinnam o tym wszystkim sądzić. Czy możliwe było by był aż tak zaintrygowany moją osobą, że w ciągu zaledwie paru godzin podróży wybadał kim byłam? Co innego również o mnie wiedział? Na co była mu ta wiedza?

Moja głowa zdawała się być mętlikiem miliona informacji, które na przemian wlewały się do mojego mózgu, by chwilę później pozostawić go wypranych z wszelkich rozwiązań. Czułam się trochę tak, jakbym była czymś na kształt mugolskiego komputera, któremu co chwilę robiło się format C, by zaraz przywrócić mu wszelką pamięć.

Kątem oka dostrzegłam, że spóźniony profesor Agulle, nauczyciel nauczający mnie transmutacji, już zdążył przyjść, wyjaśniając kilku zgromadzonym przy nim kujonom, pokroju Delphine Potence, otyłej słonicy, która zamiast do zoo trafiła przez pomyłkę do naszej Akademii, powody swojego spóźnienia.

Opanowałam się, pokazując w miarę możliwości dawną Jacqueline i zanim chłopak, który był dla mnie żywą zagadką, zdążył wyjść z otaczającego nas kółka gapiów, krzyknęłam za nim teatralnie wymodulowanym głosem:

- Obyś się nie przeliczył, mój drogi przyjacielu! Niejedno cię jeszcze może zaskoczyć!

Chłopak odwrócił głowę w taki sposób, że mogłam zobaczyć jedynie profil jego twarzy i przez ułamek sekundy byłam pewna, iż wykwitł na niej uśmiech. Jednak zanim przyjrzałam się dokładniej, starając się wybadać i zapamiętać każdy skrawek jego twarzy, profesor Agulle zaczął gorączkowo nawoływać, iż powinniśmy się śpieszyć, bo zaraz całe jedzenie z Uczty nam wystygnie.

Westchnęłam i potulnie ruszyłam razem z innymi uczniami do zamku, jednocześnie nie spuszczając czarnowłosego z oczu, jak głodna pantera pilnująca swojej ofiary, którą już dawno spostrzegła jej słabość i teraz tylko czekała na sposobność, by pozbawić antylopy ostatniego oddechu.

***

Uczta Powitalna, która była tradycją każdej z magicznych szkół, była w tym roku wyjątkowo uboga i nieróżnorodna. A może po prostu zupełnie nie trafili w mój gust, stawiając na prawie że wszystko w postaci słodyczy, tak szkodliwej dla zdrowia i kształtu ciała każdej szanującej je dziewczyny. Możliwe, że niektórzy byli tym faktem zadowoleni, ja jednak posiadałam raczej minę zniesmaczenia, obserwując opychających się młodych czarodziei, którym wszystkie te ciasta wylewały się z ust, zupełnie jak woda z fontanny.

Lukier i czekolada niemal, że wysypywały się z talerza oraz umorusanej brązową, kleistą mazią – co do której większość z Domu Wilka miała poważne wątpliwości, czy aby na pewno jest to tylko czekolada - twarzy Delphine Potence, która pomimo tego, że zjadła już przynajmniej połowę tego, co ja zjadałam przez rok, nadal nie miała dosyć. Bezustannie pchała otyłe palce w kierunku wszystkiego, co zawierało słodki smak i było mieszaniną wielu substancji z cukrem – głównym (a właściwie jedynym ) z jej znajomych.

Wydawało mi się, że jako jedyne z Emmanuelle nie ruszyłyśmy tych dań, które były prawdziwą ucztą dla kalorii i bakterii powodujących próchnicę, nie dotykając nawet opuszkiem palca łyżek przeznaczonych do wszelakiej maści ciast i deserów, wiedząc jak niezdrowe i tuczące składniki są w nich zawarte.

Nie mogłam pozwolić, by przybył mi choć kilogram więcej, ponieważ obie z moją przyjaciółką ważyłyśmy dokładnie tak samo i obrazą byłoby, gdybym nagle to ja była tą grubszą. Nie mogłam być gorszą, a masywniejsza była równoznaczna z tym tytułem. Dlatego też przez pół godziny usiłowałam wcisnąć w siebie dwa pierniki korzenne w kształcie serc, zapijając je wodą goździkową, która również nie grzeszyła wykwintnym smakiem.

Zauważyłam, że nigdzie nie było tajemniczego onyksowowłosego chłopaka, zupełnie tak, jak gdyby użył specjalnego zaklęcia, sprawiającego, że już nigdy nie byłabym w stanie go ujrzeć, a co za tym idzie w parze – nie zostałabym jego przyjaciółką, czego bardzo nie chciał, jak to precyzyjnie mi wyperswadował. Ja miałam jednak przeczucie, że ten raz przed zamkiem nie był ostatnim z naszych spotkań. Wciąż rozglądałam się uważnie, wiedząc, że chłopak musiał skryć się gdzieś w tym pomieszczeniu, skutecznie unikając namierzenia.

Wielka Sala, która swoją nazwę z pewnością otrzymała przez ogromną powierzchnię, była miejscem, gdzie każdy czarodziej mógł przez chwilę poczuć się jak na balu, gdzie magia zawstydzała rzeczywistość. 

Ściany pomalowano na jasnoniebieski kolor, który swoją barwą przypominał chmury wysoko na niebie, a sufit był zaczarowanym skupiskiem tańczących najróżniejsze style par; każda posiadała inną narodowość, pozostając tym samym symbolem tolerancji i przyjaźni do szkół z innych krajów.

Na prostokątnym suficie, który posiadał cztery kąty, w trzech z nich znajdowała się flaga domu, a jeden pozostawał pusty, ponieważ na dole spoczywał spory stół nauczycielski, w którym to zasiadali profesorowie, właśnie rozprawiający o nadchodzącym roku szkolnym.

W tym właśnie momencie, gdy przyglądałam się znajomym twarzom moich belfrów, zdałam sobie sprawę, że jeden z nich był mi zupełnie obcy. Nie umiałam przypomnieć sobie, bym kiedykolwiek wcześniej go widziała, co było wyjątkowo nieprzyjemnym i zawstydzającym uczuciem. Szturchnęłam Emmanuelle w ramię, czym wywołam jej pomruk niezadowolenia.

Odwróciła jednak głowę, przerywając rozmowę z Thomasem, jednym z drużyny Quidditcha, który był jedynym w naszym roczniku w miarę przystojnym i mającym coś w czaszce prócz pustej przestrzeni chłopcem. 

Moim zdaniem jednak nie był zbyt interesujący, ponieważ nie można było z nim porozmawiać o niczym innym, prócz jego profesji, co za jakimś razem było nudne, a wręcz irytujące. Przypominało mi to próbę rozmowy z cyrkowym zwierzęciem. Niby znało parę sztuczek i przez pewien czas zachwycało naszą uwagę, lecz po jakimś czasie stało się to co najmniej wprawiające w rozdrażnienie.

- Ej, znasz tego nauczyciela, na prawo od Agulle'a? - spytałam, starając się zagłuszyć mlaskającego Thomasa, który z zachłannością pochłaniał kolejne ciastko z kremem. Westchnęłam cicho, zachowując jednak płomyk nadziei, iż chłopak zaprzestanie irytującej mnie czynności. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się natychmiastowo, gdy tylko zlokalizowała wskazaną jej przeze mnie osobę.

- Nie, nie znam – odpowiedziała, a w jej głosie pobrzmiewała skrywana ekscytacja. - Ale jest dość gorący, nie uważasz?

Spojrzałam jeszcze raz na krzesło obok profesora Agulle, na którym miejsce zajmował młody blondwłosy mężczyzna z bujną czupryną, w której każdy włos przekrzywiony był na inną stronę. Na nosie spoczywały niemodne okulray, a jednak w tym człowieku było coś przyciągającego uwagę. 

Potrząsnęłam jednak przecząco głową, z ogromną stanowczością, nawet wówczas, gdy stwierdziłam, że moja przyjaciółka może mieć odrobinę rację.

- Co? Ja... - Chwila wątpliwości wystarczyła, by piwnowłosa całkowicie zatraciła się w swojej nowej tezie, twierdzącej, iż byłam zainteresowana ów mężczyzną. - Szczerze mówiąc, nie zauważyłam.

- O, nie bądź nieśmiała Jacq, wiem, że zagadnęłaś mnie, bym stwierdziła, czy jest niezły. Więc tak, uważam, że gdyby ściągnął te pokraczne okulary i zmienił fryzurę, byłby całkiem całkiem... - Parsknęłam cicho, ponownie potrząsając głową, teraz bardziej z niedowierzania.

- Nie, naprawdę nie miałam zamiaru napawać się jego walorami fizycznymi, które – moim zdaniem – wcale nie są jakieś szczególne – syknęłam cicho. - Po prostu nigdy wcześniej go nie widziałam i zastanawiałam się, czy ty go może znasz. Może coś mnie ominęło...

Nie dokończyłam, bo przyjaciółka przestała się uśmiechać, a na jej twarz naciągnął się żagiel naburmuszenia; brwi zmarszczyły się w geście niezadowolenia; a żuchwa zacisnęła mocno, ukazując złość.

- Nie, nie ominęło cię, pomimo, że zamiast skupić się na polepszeniu naszej i tak kiepskiej sytuacji w związku z twoim lataniem za pociągiem, ty wolałaś ją pogorszyć!

- Nie przesadzaj, Em...

- Nie przesadzaj? - powtórzyła, a w oczach błysnęła jej złość. - Zostawiłam cię na moment, a ty już zaczynasz rozmowy przy wszystkich z jakimś... Kim on w ogóle był, Jacqueline, do cholery?!

Thomas i parę innych osób, które znajdowały się najbliżej nas, natychmiast odwrócili wzroki od galaretek, którymi dotychczas się opychali i spojrzeli na nas z nieskrywanym zaciekawieniem, zupełnie jak dzieci, gdy rodzice proszą je, by zasłoniły oczy. Chęć poznania skrywanej przez swoich opiekunów tajemnicy jest jednak znacznie bardziej fascynująca niż własne zamknięte powieki.

- Nie jestem pewna, lecz mam podejrzenia, które pozwalają mi myśleć, że to on mnie uratował – ściszyłam głos, nie dopuszczając mojego głosu do kanału słuchowego natrętnych podglądaczy.

- Nie wyglądał na nastawionego do ciebie przyjaźnie, Jacq. Zastanów się, zanim znów zaczniesz z nim rozmawiać. Przynajmniej nie w towarzystwie. Następnym razem zapytaj się mnie, czy coś w tym stylu...

- W porządku, rozumiem. Nie musisz mi tego tłumaczyć. Teraz już wiem, że nie powinnam się z nim zadawać. Ja też najwyraźniej nie przypadłam mu do gustu. To już koniec. Teraz tylko muszę upewnić się, czy to on mi pomógł, podziękować mu, jeśli okazało by się, że moje przypuszczenia są słuszne i to koniec naszej znajomości.

- Jesteś pewna, że na tym koniec?

- Tak, definitywny koniec – odpowiedziałam mechanicznie, w swoim kłamstwie nie mając nawet czasu na mrugnięcie. Choć jakaś natrętna myśl, niczym złodziej, podający się za niewidomą staruszkę, wkradła się do mojego rozumowania, próbując zmusić mnie do całkowitej transformacji. Ta iskierka, w korytarzu wyżłobionym przez moje dotychczasowe rozumowanie, jakim zwykłam się posługiwać, kazała mi podać mojej przyjaciółce inną odpowiedź.

Nie, już teraz niczego nie jestem pewna. - pragnął zawołać mój głos, dochodzący z dna najgłębszych oceanów mojego umysłu, jednak szybko stłumiłam okrzyk, zupełnie jak ogień, gdy ktoś przyniesie wiadro pełne świeżej wody, jaką w tym wypadku był mój zdrowy rozsądek.

Nie mogłam jednak pozwolić sobie na to, by ten mały płomyk wzniecił ogromny pożar lasu, jaki sadziłam przez te wszystkie lata. Nie mógł zniszczyć wszelkich roślin, które właśnie wyrosły; tych kwiatów, które dopiero co zakwitły, przez cały ten czas będąc starannie pielęgnowane.

Gdybym starała się z nim zaprzyjaźnić, ponownie odniosłabym porażkę. A na ani jedną więcej nie mogłam sobie pozwolić. Teraz miały czekać mnie same pasma sukcesów, których szlaki tylko ja znałam i mogłam przemierzyć.

W momencie, gdy pochwyciłam tę myśl, której teraz miałam trzymać się jak liny podczas trudnej i męczącej wspinaczki, zbliżającej mnie do mojego celu, dyrektorka Maxime weszła ostrożnie na mównicę, ozdobioną rumakami rzeźbionymi w złocie, gotowa zacząć swoją coroczną przemowę.

***

Hm... Rozdział jakiś taki długi mi wyszedł... Do tej pory zdecydowanie najdłuższy, sama nie wiem dlaczego, tak jakoś się rozpisałam.
Wybaczcie, że pojawiały się opóźnienia, ale napisałam rozdział już w grudniu, potem stwierdziłam, że nie jest godny ujrzeć światło dzienne, więc go skasowałam i tak długo odkładałam napisanie nowego, że aż wreszcie okazało się, że minęły miesiące, a ja utknęłam pomiędzy 3 a 5 rozdziałem, natomiast 4 nadal był nienapisany. Musiałam się więc kilka dni temu spiąć i go naskrobać, ponieważ bardzo chciałam dodać coś przed moim piątkowym wyjazdem. Jeżeli o niego chodzi, to NIE BĘDĘ MIAŁA DOSTĘPU DO INTERNETU, gdyż będę we Francji, w jakimś zadupiu kilka kilometrów od Paryża. Wszystkie blogi i powiadomienia, które mi napłyną, z pewnością postaram się pouzupełniać, jednakże będziecie musieli na mnie trochę poczekać. Wracam dopiero w niedzielę 24, a następnego dnia czeka mnie gorzkie zderzenie z rzeczywistością szkolną, także Wasze opowiadania przeczytam i naskrobię komentarz najprawdopodobniej dopiero w pierwszy weekend marca.
Pomimo mojego wyjazdu bardzo proszę o czytanie bloga, a ja przeczytam i odpowiem na wszelkie Wasze komentarze lub pytania niezwłocznie po przyjeździe.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania! :)

Obserwatorzy